piątek, 24 maja 2013

Co by było, gdyby przedwojenna Polska dotrwała do naszych czasów?

Z serii pytań "Co by było, gdyby", Polacy zadają najczęściej pytanie następujące: "W jaki sposób Polska mogłaby przetrwać rok 1939?". A my pójdziemy krok dalej i zastanowimy się, co by się z taką Polską stało dalej. Jak wyglądałaby II Rzeczpospolita w 2013 roku?


Alterświat

Przede wszystkim, żeby taką ewentualność móc sobie w ogóle wyobrażać, trzeba choć z grubsza nakreślić alternatywną historię świata.

Wyobraźmy sobie zatem rozwiązanie najprostsze: Francja i Anglia wypełniają swoje alianckie obowiązki i pacyfikują Niemców jeszcze we wrześniu 1939-go. Stalin nie ma z kim dzielić się Polską, Rosjanie gaszą więc silniki czołgów i zostają w domu.
Reklama


Zwycięscy alianci jako-tako demokratyzują Niemców: nie jest to tak silne przeoranie mentalności jak w 1945 roku, które było tym głębsze, im bardziej Niemcy zdążyli światu naszkodzić - ale denazyfikacja następuje.

Brytyjczycy i Francuzi wyciągają wnioski z I wojny światowej i nie upokarzają Niemców tak, jak zrobili to w Wersalu. Próbują za to wciągnąć ich w nowy europejski ład oparty na wspólnych wartościach, wspólnej ekonomii i systemie obronnym.

Nie jest to, oczywiście, jedyne możliwe rozwiązanie.

Po pierwsze, jest ono jednak prawdopodobne, a żeby w ogóle móc bawić się w tę grę, w której wyobrażamy sobie dalsze losy mitologizowanej przez nas II Rzeczpospolitej - jakieś założenia musimy przyjąć.

A po drugie, jako, że ta mitologizacja dokonuje się z naszej obecnej perspektywy, przyjęliśmy taką symulację rzeczywistości, która - pozostając wiarygodną - jako-tako przypominałaby obecny układ międzynarodowy.

AlterPolska

II Rzeczpospolita, która po zwycięstwie nad Niemcami wchodziłaby w trzecią dekadę swej niepodległości, byłaby krajem z silnymi i licznymi mniejszościami narodowymi, z autokratycznym, nacjonalistycznym rządem. Krajem ambitnym, który w trudnych warunkach osiągnął nadzwyczaj wiele, o mocno jednak zacofanej gospodarce i z problemem gigantycznej biedy na wsi. A co do infrastruktury, to wystarczy przeczytać tekst Jarosława Iwaszkiewicza "Jak się po Polsce jeździ samochodem" z 1926 roku, by zorientować się, że polskie miasta i miasteczka przypominały wyspy rozdzielone morzem błota. Sytuacja powoli się zmieniała i plany rozwojowe zakrawano szeroko - ale w 1939 roku infrastruktura Polski nadal pozostawiała bardzo wiele do życzenia.

- Bezpośrednio po zwycięskiej wojnie autorytet sanacji na pewno by wzrósł - uważa prof. Jerzy Kornaś, autor wielu publikacji dotyczących m. in. historii międzywojnia. - Sojusznicy wywiązali się z zobowiązań, więc na pewno chwalono by się, że sanacyjna polityka zagraniczna okazała się skuteczna.

- Nieudany blitzkrieg byłby na pewno dobrą pożywką dla zwolenników mocarstwowej Polski - zgadza się dr Jerzy Stachowicz, kulturoznawca specjalizujący się w popkulturze międzywojnia. - Próby realizacji tej idei mogłyby sięgać od śmiesznych pomysłów, takich jak rozpytywanie na forum międzynarodowym o "wolne" kolonie do zajęcia (albo - jak to już kiedyś było na forum Ligi Narodów - o Antarktydę), do kolejnych faz ekspansji terytorialnej w stylu zajęcia Zaolzia.

Być może. Ale jeśli zwycięscy alianci zdecydowaliby się budować nowy europejski ład na demokratyzacji Niemiec, to Beck i Rydz-Śmigły również, zapewne, musieliby demokratyzować i cywilizować własne podwórko. Taką tezę stawia prof. Kornaś. Przyznaje jednak, że sytuacja wewnętrzna faktycznie mogłaby prowokować do czegoś zupełnie odwrotnego.

- Mimo, że kraj byłby demokratyzowany, to problemy z mniejszościami na pewno wzmocniłyby pozycję narodowej prawicy - uważa.
Mniejszości

To prawda. Antymniejszościowa, nacjonalistyczna paranoja doprowadziła do śmierci prezydenta Narutowicza już na samym początku istnienia II RP, a przez cały czas jej trwania podsycana była antyżydowska histeria.

A pamiętać trzeba, że przy jatce politycznej w II RP nasza "wojna polsko-polska" to piaskownica.

- Może to zabrzmieć brutalnie - twierdzi dr Janusz Mierzwa z UJ, badacz dziejów II RP - ale dziś mamy "tylko" tragedię z łódzkiego biura PiS-u, a w latach 30. normą były strzelaniny i noże jako środki wywierania wpływu przez bojówki partyjne. Które - notabene - miały wszystkie liczące się siły polityczne, a nie tylko narodowo-radykalni ekstremiści. Pomijając rozliczne udane i nieudane zamachy na osoby publiczne - prezydentów Narutowicza i Wojciechowskiego, marszałka Piłsudskiego - że o wojewodach, prezydentach miast i byłych ministrach nie wspomnę.

W sytuacji, w której konflikt z "nie-Polakami" by narastał, zwolennicy rozwiązań radykalnych znajdowaliby posłuch i - zapewne - rośliby w siłę.

Ukraina i Białoruś

A problemy by były. Przede wszystkim - swoich praw domagaliby się Ukraińcy. Ich tożsamość narodowa była w dwudziestoleciu silna i okrzepła, kształtowała się bowiem - jak w swoich pracach przypomina Jarosław Hrycak, znany lwowski historyk - w czasie, gdy bardzo silny był polski nowoczesny nacjonalizm. I rozwój jednego wzmacniał drugi.

Dlatego trudno sobie wyobrazić, że rozwój ukraińskiego nacjonalizmu Rzeczpospolita mogłaby przetrawić spokojnie. Trzeba przypomnieć, że jeszcze przed wojną miały miejsce akty terrorystyczne dokonywane przez ukraińskich bojowców (nieudany zamach na Piłsudskiego, udany zamach na szefa MSW Pierackiego), a w rzeczywistym toku historii - doszło do tragicznego i straszliwego konfliktu z etnicznymi Polakami na Wołyniu i w Bieszczadach. Potencjał drzemiący w polsko-ukraińskim konflikcie był zatem ogromny.

Doliczyć należałoby także budzący się nacjonalizm białoruski. Przez wielu lekceważony, jednak w trwającej poza 1939 rok Rzeczpospolitej mógłby on - choćby pod wpływem Ukraińców - przerodzić się w silny ruch.

A Polska, dodajmy, swoją politykę wobec mniejszości prowadziła niekonsekwentnie i nieudolnie.
Polska jak Serbia, wschodnia Galicja jak Kosowo?

Granice kraju - obejmujące Kresy, gdzie ludność ruska była większością, a nie mniejszością - przykrojone były bardziej do projektu dawnej wielonarodowej Rzeczpospolitej, niż państwa narodowego. Jednak na początku XX wieku trudno wyobrazić sobie było alternatywę dla państwa narodowego, bazującego na etnosie. Polacy z narodu asymilowanego sami szybko weszli więc w buty asymilatorów, próbując mniejszości spolonizować.

To nie mogło skończyć się dobrze. W takiej sytuacji siła autorytarnej prawicy by rosła. Nawet, jeśli Polska - jak zakładaliśmy - mogłaby ulegać promieniującej z zachodu demokratyzacji, to w demokratycznych wyborach mogliby - na przykład - zwyciężyć cy. Albo nacjonalistyczna frakcja sanacji - do której przecież należał Rydz-Śmigły - mogłaby wrócić do mocnych haseł po okresie powojennej odwilży.


źródło: fakty.interia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz