środa, 29 maja 2013

Detroit umierające miasto

Detroit wymiera i rozpada się w oczach. W wyniku upadku przemysłu samochodowego pracę straciły tysiące ludzi. Liczba mieszkańców spadła z prawie dwóch milionów w 1950 roku do około 700 000 w 2010. Wskaźnik przestępczości jest tak wielki (FBI nazywa miasto „najbardziej niebezpiecznym miejscem w USA”), że ci nieliczni lepiej sytuowani obywatele Detroit którzy jeszcze nie przenieśli się w inne rejony kraju boją się chodzić nawet po centrum. Miasto popada w ruinę, i choć dla Polaków i innych mieszkańców Europy Wschodniej taki postapolakiptyczny krajobraz nie jest niczym szokującym, to jak na Stany Detroit jest jednak wyjątkiem.

źródło: swiatowidz.pl

Obywatele jakich państw mają ze sobą najwięcej wspólnego? Mapa ludzkich relacji

W 2010 roku Paul Butler, wówczas praktykant w Facebooku, zrobił ciekawy eksperyment. Wyszukał linie facebookowych „przyjaźni” pomiędzy różnymi punktami na kuli ziemskiej i wyszła mu mapa, na której wyraźnie mozna zobaczyć pomiędzy mieszkańcami jakich krajów przyjaźń kwitnie, a jakie w ogóle nie istnieją na facebookowej mapie (np. rosyjskojęzyczne kraje poradzieckie: bardziej od Facebooka jest tam popularny portal Vkontakte.ru). „Chciałem zobaczyć, jak geografia i granice polityczne wpływają na relacje ludzkie” – napisał (na Fejsie) Butler.

źródło: światowidz.pl

Jak mogłaby wyglądać wojna Korei Płn. i Korei Płd.? „Symulacja”

„Symulacja” w cudzysłowie, bo mimo, że podczas cwiczeń armii Korei Płd. część żołnierzy przebrała się w północnokoreańskie mundury i zaatakowała „południowców” i sojuszniczych Amerykanów, to „bitwa” ta raczej przypomina wojnę Północy i Południa Stanów Zjednoczonych podczas wojny secesyjnej. Ale popatrzeć – ciekawie.


źródło:swiatowidz.pl

niedziela, 26 maja 2013

Metro Warszawskie



Pomysł na Stadion Narodowy


Niemcy stawiają świat na głowie. Rezygnują z atomu, węgla, gazu i ropy



„Wende” to po niemiecku zwrot, gruntowna zmiana istniejącego stanu rzeczy. Tego właśnie dokonują tysiące niemieckich naukowców i inżynierów – a także całe społeczeństwo niemieckie. Celem jest całkowita energetyczna czystość.

Od lat Niemcy są w awangardzie państw troszczących się o środowisko. Wpływy – i poglądy – tzw. zielonych na codzienne życie Niemców i na politykę niemiecką zawsze były duże. Stąd Niemcy zawsze podpisywały się pod wszelkimi inicjatywami, które zmierzały do tego, by minimalizować zgubny wpływ cywilizacji – i jej przemysłu – na świat; na przykład, by ograniczać oddziaływanie gazów cieplarnianych na ziemską atmosferę i ziemski klimat. Przełom nastąpił jednak dwa lata temu, po katastrofie elektrowni jądrowej Fukuszima w Japonii. To wtedy Angela Merkel i jej doradcy powiedzieli – dość! Dalej się tak nie da.

W kilka dni po katastrofie rząd niemiecki ogłosił słynne moratorium jądrowe, a więc zapowiedział natychmiastowe zamknięcie ośmiu najstarszych elektrowni jądrowych, a także ogłosił, że do 2022 r. zamkniętych zostanie kolejnych dziewięć. Czyli wszystkie, nawet te całkiem nowoczesne. Za dziewięć lat w Niemczech nie będzie żadnej czynnej elektrowni jądrowej, chociaż realizowały one aż 25 proc. zapotrzebowania energetycznego kraju. Mało tego, siłownie korzystające z węgla, gazu i ropy też będą wycofywane, systematycznie, jedna za drugą. W końcu, w 2050 r. aż 80 proc. energii dla tego wysoko uprzemysłowionego i ludnego (80 mln) państwa będzie pozyskiwane ze źródeł odnawialnych, głownie słońca i wiatru. W ten sposób Niemcy przyczynią się do ograniczenia niekorzystnego wpływu energetyki na środowisko. Zdobędą też – po wsze czasy – nowe, odnawialne źródła energii Teraz jeszcze brzmi to jak bajka, ale...

Kto jak nie Niemcy?

Ta deklaracja wywołała szok na całym świecie. Pojawiło się wiele głosów sceptycznych; że to decyzja polityczna, że jeszcze wiele się może zmienić i być może Niemcy będą zmuszone zrewidować swoje plany. Czy była to decyzja polityczna czy nie, wcale nie zmienifują, a wręcz przeciwnie – robią wszystko, by swój cel zrealizować i wiele wskazuje na to, że im się uda. Obecnie są absolutnym światowym liderem w wykorzystaniu odnawialnych źródeł energii. Wystarczy przytoczyć dane dotyczące mocy zainstalowanych instalacji fotowoltaicznych, czyli tych które zamieniają energię słoneczną w energię elektryczną. W 2012 r. moc niemieckich instalacji solarnych wynosiła 32 509 MW. Roczny przyrost mocy paneli solarnych oszacowano na ok. 30 proc.

Drugie na świecie państwo to Włochy (trzecie - Chiny). Ale moc włoska to 16 tys. MW, a chińska – zaledwie 8 tys. MW. Obecnie jedna czwarta zapotrzebowania energetycznego Niemiec jest pokrywana ze źródeł odnawialnych, czyli ze słońca, wiatru, wody (hydroelektrownie), spalania biomasy itd. Do roku 2020 ma to być 35 proc., a do 2050 wskaźnik ten ma wynosić wspomniane 80 proc. Od kilku lat na inwestycje spod znaku „Energiewende” Niemcy przeznaczają ok. 2 mld euro rocznie. Tyle przeznacza się na gotowe i pracujące systemy, znacznie więcej na badania, które mają zieloną energetykę przestawić na nowy, wyższy poziom. Wstępnie szacuje się, że całe to niemieckie wyjście z brudnych technologii będzie kosztować kraj za Odrą sporo ponad bilion euro.

Obecnie wiemy już – mówi dr Andreas Kreimeyer, szef departamentu badań koncernu BASF – że ludzi na świecie znacznie przybędzie, więc zapotrzebowanie na energię zwiększy się do 2050 r. o około 50 proc. Co najmniej, bo pojawią się też nowe wschodzące rynki, które będą konsumować więcej niż średnia. Bezpieczne, dostępne i przyjazne środowisku źródła energii stają się więc sprawą światowej wagi. To brzmi jak truizm, ale jeśli wsłuchać się w dyskusje prowadzone dziś w całych Niemczech, wcale takim truizmem nie jest.


Czyli, siedzimy sobie tu, nad Wisłą, zadowoleni spalamy śmierdzący i trujący węgiel, a także gaz rosyjski i wydaje nam się, że wszystko idzie dobrze. Ale tak nie jest. Tuż pod naszym nosem dokonuje się rewolucja na skalę globalną, o której zaczyna mówić cały świat, tymczasem u nas o niej raczej dość cicho. Jednak takie potęgi, jak USA czy Chiny patrzą na Niemcy z uwagą i zaczynają zdawać sobie sprawę, że nastał chyba czas zmian. Jak te zmiany będą się realizować? Wśród specjalistów panuje pogląd, że jeśli Niemcom „Energiewende” się nie uda, to nikomu na świecie się nie uda. Jest to bowiem jeden z najbardziej rozwiniętych technicznie i gospodarczo krajów na świecie, o czym przekonuje np. fakt, że Niemcy mają obecnie największy i najbardziej zaawansowany przemysł maszynowy. Komu ma się udać, jeśli nie Niemcom? Jednocześnie gospodarcze potęgi świata patrzą na niemieckie próby życzliwie. Istnieje przekonanie, że sukces Niemców może zapoczątkować prawdziwą globalną rewolucję energetyczną i że dopiero ona rozwiąże środowiskowe problemy Ziemi.

- Jeśli to zamierzenie się nie powiedzie – mówi dla czasopisma Nature Eberhard Umbach, szef Instytutu Technologicznego Karlsruhe, w którym pracuje się nad wieloma technologiami ekologicznymi – to będzie cios dla Niemiec, jeśli jednak zakończy się sukcesem, przyniesie korzyści całemu światu.
Meandry rewolucji

Ale rewolucje nigdy nie dokonują się bez problemów. Ta też je napotyka. Przede wszystkim w Europie panuje kryzys – nie ma, nawet w Niemczech, wielkiego entuzjazmu do inwestowania na masową skalę w nowatorskie i drogie technologie. Widać to na przykładzie przemysłu motoryzacyjnego. Niemcy, choć ich producenci mają w ofercie wiele świetnych aut elektrycznych lub hybrydowych – a państwo dopłaca do zakupu każdego takiego auta 2,5 tys. euro – wciąż wolą samochody napędzane tradycyjnie. Tych ekologicznych ma być za Odrą milion już w 2020. Czy to się uda? Tak, jeśli zmieni się technologia wytwarzania baterii samochodowych. Obecnie stosowane – litowo-jonowe są zbyt drogie, mają zbyt małą pojemność i niszczą się za szybko. Trzeba je zastąpić innymi, np. litowo-siarkowymi lub litowo-powietrznymi.

Istnieją też poważne kłopoty natury technologicznej i naukowej. Przede wszystkim Niemcy muszą stworzyć nowoczesną i bardzo elastyczną sieć energetyczną, która będzie w stanie przyjmować z całego kraju prąd od wielu milionów rozdrobnionych użytkowników paneli słonecznych lub wiatraków. To wielkie wyzwanie. Problem polega też na tym, że instalacje słoneczne i wiatrowe pracują bardzo nierówno, a mówiąc fachowo – współczynnik wykorzystania ich mocy jest niski, znacznie niższy niż w elektrowniach tradycyjnych. Gdy ostro wieje i mocno grzeje, wiatraki i panele produkują dużo, więcej niż potrzeba, ale gdy wiatru i słońca brakuje – mało. By się z tym uporać, należy stworzyć technologie efektywnego magazynowania energii, gdy jest jej nadwyżka.

Niemcy i w tej dziedzinie przodują. Tworzą np. pionierskie instalacje, w których prąd jest wykorzystywany do pozyskiwania wodoru z wody (woda rozpada się na tlen i wodór przy temperaturze ok. 2,5 tys. stopni). Następnie tak uzyskany wodór jest łączony z dwutlenkiem węgla (tego raczej nie brakuje) – powstaje w ten sposób tzw. syntetyczny metan, który może być wykorzystywany do napędzania silników lub w instalacjach ciepłowniczych. Taka metanowa instalacja – P2G (Power to Gas) o mocy 250 kilowatów pracuje już w Stuttgarcie. Kosztowała 3,5 miliona euro.

Niemcy budują też zespoły wysokowydajnych pomp elektrycznych, które pompują wodę na odpowiednią wysokość, by ta potem, spadając napędzała turbiny elektryczne. Wszystko po to, by w coś zaprząc nadwyżki energii pozyskiwane w sprzyjających warunkach pogodowych i wykorzystywać je dopiero wtedy, gdy jest taka potrzeba.

Poza tym sama sieć nie może generować tylu strat, co obecnie. Dlatego linie przesyłowe muszą być zbudowane z nowych materiałów, najlepiej z tzw. wysokotemperaturowych nadprzewodników, w których strat energii praktycznie w ogóle nie ma. Ale takie nadprzewodniki pracują w bardzo niskich temperaturach (dzisiaj to około minus 160 stopni), co bardzo podraża koszt instalacji. Nadprzewodniki muszą więc pracować w jeszcze wyższych temperaturach. Niemcy tworzą już prototypowe linie nadprzewodzące produkowane metodą nanoszenia na kabel specjalnych warstw chemicznych. Powstaje dzięki temu struktura ceramiczna, która ma własności nadprzewodzące. Taki patent stworzyła firma Deutsche Nanoschicht GmbH.
Nowy świat

Powstaje też wiele nowych technologii, które mają upowszechnić samo stosowanie instalacji ekologicznych, np. ogniw słonecznych. Ogniwa plastikowe (organiczne), które są cienkie jak papier i giętkie, a wiec można je nakładać lub przylepiać praktycznie do każdej powierzchni, ogniwa krzemowe pokrywane nanowarstwą srebra, które lepiej absorbują promienie słoneczne, czy miniaturowe ogniwa w mieszankach betonowych na elewacjach budynków produkujące prąd. Te ostatnie mogą być wtapiane w szyby tak, by także okna stawały się mini elektrowniami. Wydajność większości z nich jest jeszcze niezadowalająca, ale rośnie – z roku na rok. Z roku na rok spada też cena ogniw.


Z kolei w turbinach wiatrowych nastała era budowy dłuższych, mocniejszych i bardziej wydajnych śmigieł z materiałów kompozytowych, które mają w środku wielowarstwową konstrukcję, tzw. sandwiczową. Mogą dzięki temu szybciej się obracać i być bardziej wytrzymałymi.

Naprawdę, dużo się w za Odrą dzieje w tej dziedzinie. Jest zatem wielce prawdopodobne, że za trzydzieści parę lat – jak dobrze pójdzie – Niemcy staną się pierwszym krajem na świecie produkującym energię niemal w całości z ekologicznych i odnawialnych źródeł.

- To może się udać – mówi prof. Robert Schlögl szef Wydziału Chemii Nieorganicznej w Max Planck Society w Berlinie, światowy ekspert w dziedzinie nowych technologii energetycznych. – Ale na pewno będzie sporo kosztować. Wszystkie procesy związane z przemianą energii, a więc spalanie, przechowywanie, elektroliza, utylizacja dwutlenku węgla to procesy katalizy, podobne do tych, jakie zachodzą w naturze, np. fotosyntezy. Musimy ten proces jeszcze lepiej poznać, by wykorzystywać go na szeroką skalę. Wiele się robi w tej mierze, ale czasu nie ma dużo.



Jeśli jednak Niemcy odniosą sukces, to będzie przewrót na miarę tych największych w historii. Prawdziwe „Wende”.

Przemek Berg dla POLITYKA.PL
żróło i autor :polityka.pl

Ojcowie milczą – w zbrodniach nie uczestniczą

Nie widzą, jak żonom rosną brzuchy. Nie zadają pytań, gdy brzuch znika. Powiedzieli już przecież jasno: nie chcą więcej dzieci.


Kiedy Lucynę z Lubawy – tę, która urodziła, uśmierciła, a potem trzymała w zamrażalniku trzy noworodki – przywieziono na przesłuchanie do prokuratury, tłum przed budynkiem krzyczał: „kula w łeb!”, „powiesić ją!”. Policjanci musieli wezwać posiłki. Dopiero kilkudziesięciu mundurowym udało się zapanować nad rozwścieczonymi ludźmi.

Męża Lucyny, Janusza, przesłuchano w charakterze świadka. Oświadczył, że nie miał pojęcia, że żona trzy razy była w ciąży. Ani razu nie natrafił też na ciała swoich synów w zamrażarce. Prokurator nie postawił mu zarzutów. Gdy zwalniano go z aresztu, ludzie też przyszli popatrzeć, z ciekawości. Ale nikt nie krzyczał.

Po kilku dniach emocje opadły i teraz miasto jest już jednak za Lucyną. Straszną rzecz zrobiła, aż trudno uwierzyć, i musi ponieść karę, ale czy tylko ona jest winna? Zaharowana od świtu do nocy, zaniedbana, wszystkie pieniądze w dom, dzieci, w samochód pakowała. W umytych oknach storczyki, w ogrodzie oczko wodne i żywopłot precyzyjnie przystrzyżony, ale sama zęby pogubiła. A on za babami biegał. Raz ją zostawił przecież – po tym, jak urodziła najmłodszą, sześcioletnią Agatkę.

Podobno właśnie o tę ciążę poszło. Bo miała już nie zachodzić. Więc się wyniósł do innej. Wrócił, ale miała mu obiecać, że więcej dzieci nie będzie. Niedługo po urodzeniu Agatki, w 2009 r., Lucyna znowu była w ciąży. Wtedy zabiła pierwszy raz.

Przyznała się od razu do zabicia trzech synów. Prokuratorowi powiedziała, że czuje ogromną ulgę, mogąc w końcu o tym opowiedzieć. Wyjaśniła, że ciała trzymała w zamrażalniku, bo nie potrafiła się ze swymi dziećmi rozstać.

Upiera się, że mąż o niczym nie wiedział.
Smutne scenariusze

Starożytni Rzymianie, Grecy, plemiona słowiańskie i germańskie zabijały nowo narodzone dzieci, traktując to jako metodę kontroli narodzin. Początkowo decyzja należała do przywódców grupy, potem scedowano ją na rodziców. Dziś dzieciobójstwo jest w powszechnym odczuciu jedną z najpotworniejszych zbrodni. Najczęściej dzieciobójczynie to bardzo młode, samotne dziewczyny. Druga, mniej liczna, ale szczególnie widoczna kategoria to morderczynie seryjne: kobiety około czterdziestki, mężatki albo żyjące w stałym konkubinacie, zwykle troskliwe matki kilkorga już dzieci. Rodzą kolejne, troje, czworo, czasem więcej, i po kolei uśmiercają. Zwłoki chowają w zamrażarkach, beczkach, piwnicach i na strychach. Wygląda to niemal identycznie jak przed wiekami, na makabryczną metodę planowania rodziny.

W starożytności zaczęto ograniczać matkom prawa do uśmiercania dzieci. Kobiety, które dopuściły się dzieciobójstwa, były karane, choć ojcowie nadal mogli decydować o śmierci nowo narodzonych w imię ojcowskiej władzy patria potestas. Dziś teoretycznie za morderstwo odpowiadają jednakowo obie płcie. Jednak w praktyce w kilkunastu głośnych sprawach zabójstw noworodków – skazano jedynie dwóch ojców. Jednego dopiero w trzeciej instancji, drugiego w pierwszej, ale tam wśród zamordowanych dzieci były także czteroletnie bliźniaki.

Zwykle ojcowie, mężowie, konkubenci unikają nawet zarzutów prokuratorskich. Nie postawiono ich np. 53-letniemu Antoniemu, wujowi i stałemu konkubentowi czterdziestodwuletniej Beaty z Hipolitowa, która w 2012 r. przyznała się do zamordowania szóstki swoich nowo narodzonych dzieci. Nie mieszkali razem, on ma gospodarstwo cztery domy dalej – ale żyli ze sobą regularnie od 12 lat. Antoni zarzeka się, że nic nie wiedział. Gdy policja odnalazła szczątki noworodków i aresztowano Beatę, miał powiedzieć, że on przecież i dziesięć by wychował.

zostawiła w szpitalu. Podała fałszywe dane, a po porodzie uciekła. Zeznała też, że z teściową, w piwnicy, rodziła pięć razy. Piąte dziecko być może zjadła świnia. Tak przypuszcza sąsiadka, która była kiedyś u teściowej Wandy, rozmawiały w kuchni, a tu wpada jeden z dzieciaków i krzyczy: „Babciu, świnia głowę dzidziusia je”. Babcia kazała mu głupot nie gadać i iść się bawić.
Bezwzględny świat

Andrzejowi, mężowi Jolanty z Czerniejowa, prokuratura zdecydowała się postawić zarzut. Konkretnie – podżeganie do przestępstwa. Jolanta rodziła w wannie, a potem topiła. Zwłoki trzymała w zamrażarce, a po przeprowadzce z Lublina do Czerniejowa przełożyła szczątki czterech chłopców i jednej dziewczynki do niebieskiej plastikowej beczki z kapustą.

W tle – historia analogiczna do poprzedniej. Jolanta wyszła za mąż, mając 18 lat. Ona zahukana, jej mąż despotyczny. Często słychać było przez ścianę odgłosy awantur. Starsi synowie do matki, wzorem ojca, też odnosili się pogardliwie. Mówili o niej: wariatka. Blada, z podkrążonymi oczami, często zaniedbana i wręcz brudna – tak wyglądała w ostatnich latach. Co mogło wskazywać na depresję.


Mąż Jolanty z Czerniejowa twierdził, że o pięciu ciążach nie miał pojęcia. A w ogóle – ciąże i antykoncepcja to sprawa kobiety. Prokurator nie dał mu wiary i oskarżył o podżeganie do zbrodni. Sąd jednak dwukrotnie go uniewinnił. Stwierdzając, że Jolanta „czuła się szczęśliwa i spełniona będąc w ciąży i ten stan trwał do momentu porodu”, a mąż mógł nie wiedzieć o ciążach żony, ponieważ „traktował kobiety instrumentalnie”.

Prawnicy podkreślają, że sprawy ze śmiercią dzieci w tle są szczególnie trudne dowodowo. Profesor prawa Piotr Kruszyński przyznaje, że nie wierzy w kompletną niewiedzę tych mężczyzn o ciałach dzieci. – Ale udowodnienie, że wiedzieli, jest szalenie trudne – dodaje. – Można próbować stawiać zarzut o podżeganie czy pomocnictwo, ale trzeba mieć przynajmniej zeznania matki. Prokurator Cezary Kiszka, szef Prokuratury Rejonowej w Busku-Zdroju, który w Busku i w Ostrowcu prowadził kilka spraw o dzieciobójstwo, dodaje, że może przy najcięższych zbrodniach nie powinno obowiązywać prawo odmowy zeznań dla członków najbliższej rodziny. Podkreśla, że może warto raz jeszcze przemyśleć zapis o braku odpowiedzialności karnej za niezgłoszenie zbrodni popełnionej przez bliską osobę – bo to przepisy, które wiążą ręce śledczym.

Ale realny problem tkwi poziom głębiej. Trudno nie widzieć, że te wszystkie dzieci w beczkach czy zamrażalnikach to wypadkowa zbiegu różnych spraw: niedostępna antykoncepcja, bagatelizowana i sankcjonowana społecznie przemoc domowa, która – gdy ciągnie się latami – nie tylko czyni ofiary bezwolnymi, ale i mentalnie odrealnionymi. Nawet jeśli psychiatrzy uznają je potem za poczytalne, to one mordują tak, jakby śniły. Jakby to wszystko już od lat nie działo się naprawdę. Całe ich życie płynie w odrealnieniu – typowy mechanizm obronny, żeby przetrwać. Względnie – mordują z pełnym przekonaniem, że ratują maleństwa od życia w tym bezwzględnym świecie.

Znamienne jest to, jak powszechnie one rezygnują z obciążania swoich partnerów odpowiedzialnością za śmierć dzieci, a wcześniej za same ciąże. One też są przekonane, że dziecko, antykoncepcja są sprawą kobiety. – Co więcej, paradoksalnie czują się zwykle odpowiedzialne za pozostałe dzieci, które wychowują – tłumaczy prof. Monika Płatek. – Jeżeli oboje rodzice pójdą do więzienia, kto się tymi dziećmi zajmie?

Czasem czują się tak winne, że nie chcą już szukać dla siebie usprawiedliwienia, wskazywać na współwinnego.

A jednak zabijają. Raz na parę tygodni – kolejna taka historia w tabloidach. A potem sąd wycenia ich winę. Jolantę z Czerniejowa skazano ostatecznie na 25 lat. Jej na niekorzyść policzono, że zmieniała zeznania. Raz mówiła o mężu, że ją nakłaniał do mordowania dzieci, grożąc i bijąc, potem broniła go, że nie wiedział. Jej mąż też został ostatecznie uznany za winnego – ale dopiero w trzeciej instancji. Sąd Apelacyjny uchylił wcześniejsze wyroki, wskazując na niewłaściwą ocenę roli mężczyzny przez sądy niższej instancji. Andrzej dostał więc 8 lat za podżeganie do pierwszego zabójstwa. Zaważyło jedno zdanie, które Jolanta konsekwentnie przytaczała w trakcie całego procesu. Że mąż miał powiedzieć, gdy była w ciąży z piątym dzieckiem, pierwszym z tych zabitych, „wyrzuć te śmiecie jak obierki ziemniaków”.

Katarzyna z Bań dostała 10 lat – za jednego noworodka. Mąż nie stanął przed sądem. Mógł nie chcieć mieć dzieci, to żadne przestępstwo. Mógł też nie zajmować się kwestiami antykoncepcji, to nie obowiązek.

Wandę z Wrotnowa skazano na 9 lat. Drugą winną uznana została jej teściowa. Dostała 10 lat, nawet więcej niż główna oskarżona. Wanda obciążyła zeznaniami tylko ją.

Lucynie z Lubawy grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności – jeżeli w akcie oskarżenia będzie zarzut wielokrotnego zabójstwa, a nie dzieciobójstwa dokonanego w okołoporodowym stresie i szoku, za co Kodeks karny przewiduje znacznie łagodniejszą karę, od 3 miesięcy do 5 lat.

Dowodów na szok i stres – brak.


Autor: Agnieszka Sowa Polityka.pl


piątek, 24 maja 2013

Wyobrażenie Polaków o zagranicy


Co by było, gdyby przedwojenna Polska dotrwała do naszych czasów?

Z serii pytań "Co by było, gdyby", Polacy zadają najczęściej pytanie następujące: "W jaki sposób Polska mogłaby przetrwać rok 1939?". A my pójdziemy krok dalej i zastanowimy się, co by się z taką Polską stało dalej. Jak wyglądałaby II Rzeczpospolita w 2013 roku?


Alterświat

Przede wszystkim, żeby taką ewentualność móc sobie w ogóle wyobrażać, trzeba choć z grubsza nakreślić alternatywną historię świata.

Wyobraźmy sobie zatem rozwiązanie najprostsze: Francja i Anglia wypełniają swoje alianckie obowiązki i pacyfikują Niemców jeszcze we wrześniu 1939-go. Stalin nie ma z kim dzielić się Polską, Rosjanie gaszą więc silniki czołgów i zostają w domu.
Reklama


Zwycięscy alianci jako-tako demokratyzują Niemców: nie jest to tak silne przeoranie mentalności jak w 1945 roku, które było tym głębsze, im bardziej Niemcy zdążyli światu naszkodzić - ale denazyfikacja następuje.

Brytyjczycy i Francuzi wyciągają wnioski z I wojny światowej i nie upokarzają Niemców tak, jak zrobili to w Wersalu. Próbują za to wciągnąć ich w nowy europejski ład oparty na wspólnych wartościach, wspólnej ekonomii i systemie obronnym.

Nie jest to, oczywiście, jedyne możliwe rozwiązanie.

Po pierwsze, jest ono jednak prawdopodobne, a żeby w ogóle móc bawić się w tę grę, w której wyobrażamy sobie dalsze losy mitologizowanej przez nas II Rzeczpospolitej - jakieś założenia musimy przyjąć.

A po drugie, jako, że ta mitologizacja dokonuje się z naszej obecnej perspektywy, przyjęliśmy taką symulację rzeczywistości, która - pozostając wiarygodną - jako-tako przypominałaby obecny układ międzynarodowy.

AlterPolska

II Rzeczpospolita, która po zwycięstwie nad Niemcami wchodziłaby w trzecią dekadę swej niepodległości, byłaby krajem z silnymi i licznymi mniejszościami narodowymi, z autokratycznym, nacjonalistycznym rządem. Krajem ambitnym, który w trudnych warunkach osiągnął nadzwyczaj wiele, o mocno jednak zacofanej gospodarce i z problemem gigantycznej biedy na wsi. A co do infrastruktury, to wystarczy przeczytać tekst Jarosława Iwaszkiewicza "Jak się po Polsce jeździ samochodem" z 1926 roku, by zorientować się, że polskie miasta i miasteczka przypominały wyspy rozdzielone morzem błota. Sytuacja powoli się zmieniała i plany rozwojowe zakrawano szeroko - ale w 1939 roku infrastruktura Polski nadal pozostawiała bardzo wiele do życzenia.

- Bezpośrednio po zwycięskiej wojnie autorytet sanacji na pewno by wzrósł - uważa prof. Jerzy Kornaś, autor wielu publikacji dotyczących m. in. historii międzywojnia. - Sojusznicy wywiązali się z zobowiązań, więc na pewno chwalono by się, że sanacyjna polityka zagraniczna okazała się skuteczna.

- Nieudany blitzkrieg byłby na pewno dobrą pożywką dla zwolenników mocarstwowej Polski - zgadza się dr Jerzy Stachowicz, kulturoznawca specjalizujący się w popkulturze międzywojnia. - Próby realizacji tej idei mogłyby sięgać od śmiesznych pomysłów, takich jak rozpytywanie na forum międzynarodowym o "wolne" kolonie do zajęcia (albo - jak to już kiedyś było na forum Ligi Narodów - o Antarktydę), do kolejnych faz ekspansji terytorialnej w stylu zajęcia Zaolzia.

Być może. Ale jeśli zwycięscy alianci zdecydowaliby się budować nowy europejski ład na demokratyzacji Niemiec, to Beck i Rydz-Śmigły również, zapewne, musieliby demokratyzować i cywilizować własne podwórko. Taką tezę stawia prof. Kornaś. Przyznaje jednak, że sytuacja wewnętrzna faktycznie mogłaby prowokować do czegoś zupełnie odwrotnego.

- Mimo, że kraj byłby demokratyzowany, to problemy z mniejszościami na pewno wzmocniłyby pozycję narodowej prawicy - uważa.
Mniejszości

To prawda. Antymniejszościowa, nacjonalistyczna paranoja doprowadziła do śmierci prezydenta Narutowicza już na samym początku istnienia II RP, a przez cały czas jej trwania podsycana była antyżydowska histeria.

A pamiętać trzeba, że przy jatce politycznej w II RP nasza "wojna polsko-polska" to piaskownica.

- Może to zabrzmieć brutalnie - twierdzi dr Janusz Mierzwa z UJ, badacz dziejów II RP - ale dziś mamy "tylko" tragedię z łódzkiego biura PiS-u, a w latach 30. normą były strzelaniny i noże jako środki wywierania wpływu przez bojówki partyjne. Które - notabene - miały wszystkie liczące się siły polityczne, a nie tylko narodowo-radykalni ekstremiści. Pomijając rozliczne udane i nieudane zamachy na osoby publiczne - prezydentów Narutowicza i Wojciechowskiego, marszałka Piłsudskiego - że o wojewodach, prezydentach miast i byłych ministrach nie wspomnę.

W sytuacji, w której konflikt z "nie-Polakami" by narastał, zwolennicy rozwiązań radykalnych znajdowaliby posłuch i - zapewne - rośliby w siłę.

Ukraina i Białoruś

A problemy by były. Przede wszystkim - swoich praw domagaliby się Ukraińcy. Ich tożsamość narodowa była w dwudziestoleciu silna i okrzepła, kształtowała się bowiem - jak w swoich pracach przypomina Jarosław Hrycak, znany lwowski historyk - w czasie, gdy bardzo silny był polski nowoczesny nacjonalizm. I rozwój jednego wzmacniał drugi.

Dlatego trudno sobie wyobrazić, że rozwój ukraińskiego nacjonalizmu Rzeczpospolita mogłaby przetrawić spokojnie. Trzeba przypomnieć, że jeszcze przed wojną miały miejsce akty terrorystyczne dokonywane przez ukraińskich bojowców (nieudany zamach na Piłsudskiego, udany zamach na szefa MSW Pierackiego), a w rzeczywistym toku historii - doszło do tragicznego i straszliwego konfliktu z etnicznymi Polakami na Wołyniu i w Bieszczadach. Potencjał drzemiący w polsko-ukraińskim konflikcie był zatem ogromny.

Doliczyć należałoby także budzący się nacjonalizm białoruski. Przez wielu lekceważony, jednak w trwającej poza 1939 rok Rzeczpospolitej mógłby on - choćby pod wpływem Ukraińców - przerodzić się w silny ruch.

A Polska, dodajmy, swoją politykę wobec mniejszości prowadziła niekonsekwentnie i nieudolnie.
Polska jak Serbia, wschodnia Galicja jak Kosowo?

Granice kraju - obejmujące Kresy, gdzie ludność ruska była większością, a nie mniejszością - przykrojone były bardziej do projektu dawnej wielonarodowej Rzeczpospolitej, niż państwa narodowego. Jednak na początku XX wieku trudno wyobrazić sobie było alternatywę dla państwa narodowego, bazującego na etnosie. Polacy z narodu asymilowanego sami szybko weszli więc w buty asymilatorów, próbując mniejszości spolonizować.

To nie mogło skończyć się dobrze. W takiej sytuacji siła autorytarnej prawicy by rosła. Nawet, jeśli Polska - jak zakładaliśmy - mogłaby ulegać promieniującej z zachodu demokratyzacji, to w demokratycznych wyborach mogliby - na przykład - zwyciężyć cy. Albo nacjonalistyczna frakcja sanacji - do której przecież należał Rydz-Śmigły - mogłaby wrócić do mocnych haseł po okresie powojennej odwilży.


źródło: fakty.interia.pl

środa, 22 maja 2013

TEVEN ŁOMŻA- nowy kanał tematyczny ,znamy już ramówke !


Już wkrótce rusza nowa stacja telewizyjna o naszym kochanym mieście. TVEN Łomża wciągnie cie znakomitymi programami własnego autorstwa min: ,, Jak tu żyć? '' ; ,, my life Veneda '' , ,, Biedronka -show”.
TVEN ŁOMŻA nie pozwoli byś się nudził .W talk-show ,,Co nowego parafianie” charyzmatyczny prowadzący ks. Mamona zaprasza ekscytujących gości wśród których możesz być i ty!
Z nami nauczysz się jak być zaradnym , i nie martwić się codziennymi troskami , a pomogą ci w tym programy takie jak : ,, Nie wyrabiam” ; „ Nie ma pracy”.

TVEN ŁOMŻA to także aktualne wydarzenia i informacje'.

Prezentujemy w naszej ofercie znakomite seriale i filmy z najwyższej półki a to wszystko w jakości HD.
Odbieraj TVEN ŁOMŻA już wkrótce na antenie Astra , Pozycja orbitalna 5.0°E.

WCIĄGNIE CIE!!!



wtorek, 16 kwietnia 2013

Wynagrodzenie minimalne w Biedronce - 2 tys. zł brutto


Od kwietnia sieć Biedronka podnosi płacę minimalną do poziomu 2 tys. zł brutto - minimalna płaca w Polsce wynosi obecnie 1,6 tys. zł. W rezultacie najniższa pensja podstawowa w Biedronce będzie o 25 proc. wyższa od krajowej płacy minimalnej. Jak podają przedstawiciele sieci handlowej Biedronka, oprócz podniesienia pensji minimalnej do poziomu 2 tys. zł brutto, wszyscy pracownicy objęci zostali systemem premiowym i otrzymają pakiet świadczeń socjalnych. W ciągu ostatnich siedmiu lat, dzięki regularnym podwyżkom, wartość minimalnej płacy podstawowej wzrosła w sieci o ponad 50 proc. W tym samym okresie sieć co roku tworzyła kilka tysięcy nowych miejsc pracy. Tylko w 2012 r. przybyło ich około 5 tys. W konsekwencji dynamicznego rozwoju Biedronka jest największym prywatnym pracodawcą w Polsce. Plany na 2013 r. zakładają dalszy wzrost zatrudnienia - do poziomu ok. 45 tys. pracowników.

Podstawową formą zatrudnienia na wszystkich stanowiskach w Jeronimo Martins Polska jest umowa o pracę. Spółka, tworząc miejsca pracy, nie korzysta z usług agencji pracy tymczasowej, a wszystkie zatrudnione osoby są pracownikami firmy.

Elementem polityki pracowniczej sieci Biedronka jest również pakiet socjalny. Pracownicy sieci objęci są m.in. programem profilaktyki zdrowotnej w postaci bezpłatnych badań specjalistycznych i szczepień. Do pakietu świadczeń należą również paczki okolicznościowe, wyprawki dla pierwszoklasistów i noworodków, a także programy pomocy dla potrzebujących.

Aktywność sieci Biedronka jako pracodawcy była wielokrotnie nagradzana. Jest ona m.in. laureatem tytułu Pracodawca Godny Zaufania, przyznanego przez Krajową Izbę Gospodarczą. Zdobyła także wyróżnienie w raporcie Forum Odpowiedzialnego Biznesu za 2010 rok w kategoriach: innowacje społeczne i miejsce pracy. Z drugiej strony kilka lat temu Biedronka była symbolem wyzysku, szczególnie pracownic. Wielokrotnie zarzucały one swoim przełożonym zmuszanie do zbyt ciężkiej pracy. Część tych spraw znalazła swój finał w sądzie pracy.




piątek, 25 stycznia 2013

Następca Warszawy

Pomysł stworzenia następcy samochodu Warszawa narodził się w głowach dwóch Wrocławian - Michała Koziołka i Michała Puchalskiego, do których dołączyli Rafał Czubaj oraz Adam Mally. Szkice, gotowe rysunki, a także wizualizacje komputerowe czekają już tylko na realizację.
Aktualnie trwają prace nad szukaniem sponsorów i osób chętnych do współpracy przy projekcie. Pomysł wydawać się może szalony i nierealny, jednak w maju 2012 r. Michał Koziołek zrealizował projekt Syreny na Euro. Syreny wartej ponad 260 tys zł.
A oto wizualizacje, jak może wyglądać Warszawa.


źródło:joemonster.com

Lata szkół i studiów


Kwaśniescy tak wyglądali w 1989 roku


Owczarek w kościele

We Włoszech pogrążony w smutku owczarek niemiecki Tommy przychodzi do kościoła, w którym dwa miesiące temu odbyła się ceremonia pogrzebowa jego właścicielki.

Właścicielką owczarka była 57-letnia Maria Margherita Lochi, która 7 lat temu znalazła porzuconego szczeniaczka niedaleko swego domu. Od tej pory był jej najlepszym przyjacielem.
Maria Lochi nie miała bliskich znajomych ani rodziny. Bardzo przywiązała się do zwierzaka i poprosiła kapłana, by mogła przychodzić do kościoła na codzienne nabożeństwo razem z psem.
Po śmierci kobiety Tommy nie przestał chodzić do kościoła. Biegnie do świątyni, gdy tylko usłyszy dźwięk dzwonów kościelnych obwieszczających początek mszy. Pies czeka, aż jego pani wróci...

"On wciąż przychodzi na mszę, nawet po pogrzebie Marii, czeka cierpliwie niedaleko ołtarza i po prostu siedzi cicho. Jest bardzo dobrze wychowany. Nie hałasuje, nigdy nie słyszałem, by szczekał w kościele. Żaden z wiernych nie narzekał na obecność Tommy'ego." - twierdzi ksiądz Donato Panna.

Wszyscy doglądają i dokarmiają Tommy'ego - jednakże byłoby o wiele lepiej, gdyby znalazł się dla niego jeden właściciel, który przygarnie go do siebie.




Autor: http://www.dailymail.co.uk
autor: joemonster.org




poniedziałek, 21 stycznia 2013

The best of 2012


„Nowa Europa” już w roku 2021. Wizja znanego historyka

Niall Fergusson jest historykiem stosunkowo młodym (1964 rocznik), lecz znanym. Wykłada m.in. w Oksfordzie i Harwardzie, współpracuje z wieloma uznanymi czasopismami. Jakiś czas w „Wall Street Jounral” opublikował swoją wizję „Nowej Europy”, która niespecjalnie przypomina tę, którą znamy.

Wiele się zmieniło po kryzysie, który zakończył Mario Draghi, nowy szef Europejskiego Banku Centralnego – snuje swoją wizję Ferguson. – Co prawda euro nadal istnieje, tyle, że w 2021 roku nawet za zapałki w kiosku płaci się kartą, niezależnie od tego, czy jest się Polakiem w Hiszpanii czy Finem w Czechach. Wszyscy i tak są skazani na bankowe przeliczniki walut, a banknoty mało kto w ogóle ogląda, dlatego już tylko ekonomiści i biznesmeni pamiętają, w jakim kraju obowiązuje jaka waluta, bo dla przeciętnego obywatela nie jest to specjalnie istotne.

Część dawnej UE przekształciła się w Stany Zjednoczone Europy. Południe SZE (Grecja, Włochy, Portugalia, Hiszpania) jest biedniejsze od reszty, a bezrobocie jest wysokie, dlatego płynie do niego strumień dotacji (wyobraźmy sobie jak będzie musiała przeciw temu burzyć się polska prawica, dla której fundusze unijne są dobre, gdy my je dostajemy, ale zapewne będą bardzo złe, gdy trzeba będzie dawać je innym).

Polska (której prezydentem jest „dynamiczny” Radek Sikorski) przystąpiła do strefy euro, podobnie, jak Litwa i Łotwa. RP i kraje bałtyckie przyciągają niemieckie inwestycje niskimi podatkami i płacami nadal niższymi, niż w Niemczech.

Wielka Brytania i kraje skandynawskie wychodzą z SZE. Wielka Brytania staje się ulubionym miejscem inwestycji bogatych Chińczyków, którzy zabawiają się w arystokrację wykupując szkockie dworki.

Skandynawia na nowo uruchamia Ligę Nordycką, do której należą Dania, Norwegia, Szwecja, Finlandia i Islandia.

Rozpoczynają się rozmowy z Ukrainą na temat ewentualnej akcesji, choć Niemcy zaczynają mówić o nowej Jałcie, która nakreśliłaby nową granicę wpływów Rosji i SZE. „Rosjanie mogą sobie zachować swoje gazociągi, bylebyśmy mieli plaże nad Morzem Czarnym” – twierdzi kanclerz Niemiec Gotha-Dammerung.

Stolica SZE przeniesiona jest z Brukseli do Wiednia. W którym unosi się duch wielonarodowego imperium Habsburgów.

źródło:swiatowidz.pl


Kolęda


Zmiana Godła